Nawracajcie się i wierzcie w.... Natashę, czyli recenzja książek o magii rosyjskiej - część 2.
Pora na recenzję drugiej książki Natashy Helvin – „Rosyjska czarna magia”. Nie pytajcie mnie o czym jest ta książka, bo nie wiem. Autorka co chwila pisze o czym innym i trudno jest się w tym połapać. Na okładce mamy rosyjską czarną magię, po chwili (we wstępie) słowiańską czarną magię. Później jest jeszcze czarownictwo i magia i czarnoksięstwo i nie wiadomo co jeszcze. O tym, że nie istnieje coś takiego jak słowiańska czy rosyjska magia (rozumiana jako jeden system praktyk) już pisałem w poprzedniej części – wszystkie te uwagi są nadal aktualne.
Zdaniem autorki słowiańska czarna magia wywodzi się od
czarnych magów z Rusi Kijowskiej – fajnie, ale Ruś to nie jest cała
Słowiańszczyzna. Jej zdaniem narodziła się ona w latach 990-991 i była
przekazywana „za pośrednictwem książeczek, które spisywano w nocy i oprawiano
na czarno”. Krótko mówiąc w X wieku każdy czarny mag miał swój pamiętniczek ;]
Bardzo realne. Oczywiście mamy historię o tym jakże jest to pradawne. Wiadomo,
inaczej by się nie sprzedało.
Rozdział I – narodziny rosyjskiej czarnej magii
Autorka pisze o tym czym, jej zdaniem, jest czarownictwo (system wiedzy opartej o uniwersalne zasady). Praktyków tego systemu nazywa magami. Pisze o tym, że kompetentni magowie nie określają się etykietką „czarodziej”, a słowo „magia” zostało zawłaszczone przez „okultystycznych pisarzy, którzy nie mają najmniejszego pojęcia o teorii i praktyce czarownictwa”. Ów opis oczywiście nie dotyczy autorki, bo ta jest uberkompetentna, nieprawdaż? Inne ciekawostki – mag nie dąży do gromadzenia majątku, bo jak będzie bogaty to machnie ręką na magię. Jednocześnie „magowie zazwyczaj żyją w dostatku i niczego im nie brakuje”.
W dalszej części jest mowa o tym, że dawniej magów
traktowano z szacunkiem, mamy opis tego jakie role społeczne pełnili w czasach
pogańskich. Zdaniem autorki szaman czy mag znajdował się w każdej wsi. W
dodatku spotykali się oni podczas „mszy”, aby wymieniać doświadczenia.
Natasha pisze też, że czarna magia opiera się na dwuwierze –
jej zdaniem występowała ona jedynie w Rosji i „nie ma odpowiedników w innych
kulturach”. Ogólnie rzecz biorąc używano tego określenia w stosunku do osób,
które żyły w dwóch wyznaniach – prawosławiu i pogaństwie. Zdaniem niektórych
naukowców (bodajże Rybakow miał takie poglądy) takie współistnienie „obok”
trwało co najmniej kilka wieków. Nie będę się tutaj zagłębiał we wszystkie
kontrowersje związane z tym pojęciem (kwestie jego zasadności, rozszerzania i
tak dalej), ale nie jest to koncept, który występował jedynie na terenie Rosji.
Dalej czytamy, że „w tradycji słowiańskiej do czarnej magii
wiedzie tak zwana ścieżka lewej ręki” – to jest kolejny rak, bo takie
rozumienie jest współczesne. Bławatska i te sprawy.
Dalsza część tego rozdziału traktuje o szkoleniu. Autorka
twierdzi, że są dwa rodzaje magów – naturalni i ancestralni. Magowie
ancestralni dostają moc od przodków, a naturalni od szatana chwili narodzin.
Natasha sporo baja na ten temat pisząc o tym kto pobiera pieniądze za naukę, a
kto nie i dlaczego. Opowieści dziwnej treści leją się strumieniami, a synapsy
umierają od samego czytania.
Rozdział II – Weretnicy.
Tutaj już mi się mózg zlasował. Serio – autorka dochodzi do
wniosku, że „demoniczna wiara” narodziła się jednak pomiędzy XV i XVI wiekiem.
Jak to się ma do informacji zawartych we wstępie – nie wiem. Widać te pięć
wieków gdzieś wyparowało. Mamy animizm, totemizm i hinduizm. Jej zdaniem
rosyjscy czarni magowie wierzyli w karmę, reinkarnację i dharmę, choć zaznacza,
że koncepcje te nie były tak dobrze rozwinięte jak w hinduizmie. Mamy też
opowieść o Białobogu i Czarnobogu. Nawet jeśli uznamy, że ich kult nie jest
wymysłem Helmoda, to trzeba pamiętać, że opisywał on wierzenia Słowian
połabskich.
Dalej jest kolejny hit – „każda niemonoteistyczna religia
jest blisko związana z magią i krzyżuje się z innymi tradycjami, pomiędzy
którymi istnieją regionalne różnice”. W aspekcie tym wymienia jednym tchem:
szamanizm, wudu, współczesne pogaństwo i wicca. Nieco dalej są jeszcze druidzi.
Kolejne rozważania Natashy zawarte w tym rozdziale jeszcze
bardziej rozwalają mózg. Boga chrześcijan nikt nie widział, za to siły
demoniczne „może zobaczyć każdy, kto chce nawiązać z nimi kontakt”. Chciałbym
zobaczyć Belzebuba materializującego się w środku Warszawy albo przed ołtarzem
w świątymi Opatrzności Bożej. Serio – to by było coś. Podpiera się tutaj
tysiącami przykładów pochodzących z „raportów z badań etnograficznych”. O tym
jak do tego podejść napiszę niżej.
W rozdziale drugim jest też mowa o weretnikach. Jeśli nie
wiecie o co w tym chodzi, to się raczej nie dowiecie. W tym całym strumieniu
myśli autorka tego w zasadzie nie tłumaczy. Coś tam pisze bardzo skrótowo o
heretykach i wrzecionach, ale na dobrą sprawę nic z tego nie wynika.
Obrazek gołego pana dla przykucia uwagi |
Słowo „weretnik” (spotykane także jako „eretnik”) oznacza po prostu heretyka, ale także czarownika/czarownicę. Opowieści o nich zarejestrowano w wielu rejonach Rosji. Wiele z nich jest dość… ekhem fantastycznych. Owszem etnografowie to zapisali i tak dalej, ale to, że ludzie w to wierzyli nie oznacza, że tak było naprawdę. To wydaje się logiczne – dlatego te tysiące przykładów z badań etnograficznych (o których Helvin pisze w książce) trzeba trochę wziąć w nawias. Na terenie Bałkanów etnografowie zarejestrowali np. opowieści o kobietach gwałconych przez żmije, które potem rodziły „dziwne dzieci”. To, że jakaś kobieta tak twierdziła nie oznacza, że trzeba od razu żmija/smoka/inną istotę pozywać o alimenta i sądownie ustalać prawo do opieki.
Dobra, ale kim byli w zasadzie ci weretnicy?
Zostawmy na chwilę panią Helvin i jej opowieści dziwnej treści i przejdźmy do faktów, czyli potwierdzonych etnograficznie opowieściach o weretnikach. Najczęściej wzmiankuje się o nich przy okazji reform liturgicznych patriarchy Nikona, które miały miejsce w XVII wieku. Nikon próbował oczyścić rosyjskie prawosławie z obcych naleciałości, jako wzorzec traktując praktyki greckie. Reformy spotkały się z ogromnym oporem samych wiernych i sporej części duchowieństwa. Jednym ze skutków reform było powstanie starowierców (zainteresowanych odsyłam do Wikipedii) i pojawienie się weretników właśnie. (W)eretników wiązano przede wszystkim z używaniem w celach magicznych wrzeciona, które miało służyć do kontaktów z demonicznymi bytami i rzucania klątw.
Ze źródeł wiemy, że:
- w rejonie Wołgi i na Syberii posądzano ich o zsyłanie chorób za pomocą mikstur i wiatru,
- na zachodzie europejskiej części Rosji posądzano ich o zabijanie zwierząt i zdolność do przemiany w zwierzę,
- ulubioną pozycją w menu były małe dzieci, które porywano, a następnie zjadano,
- głównym zajęciem weretników było szkodzenie ludziom przy pomocy diabelskich mocy. Ich obowiązkiem było też nauczanie nowych adeptów,
- lud wierzył, że ochronnie działały krzyże kreślone na oknach, koguty, metalowe przedmioty pod progiem i przyczepione do okien, popiół oraz oset.
Najliczniejsze są przekazy dotyczące tego, co z weretnikami
dzieje się po śmierci. Jeżeli weretnik nie zrealizował swojej części paktu (czyli
nie wyszkolił kolejnych praktyków albo za mało szkodził) to po śmierci czekały
go tortury, którymi zajmowały się diabły. Z racji tego, że ziemia jest święta i
wyszła spod boskiej ręki, nie jest w stanie przyjąć weretnika do siebie.
Wiązało się to z przekonaniem, że po wybiciu północy weretnicy wstają ze swoich
grobów i wędrują po świecie, aż do pierwszego piania koguta. W czasie eskapad odwiedzają
swoje domy (trzeba ich nakarmić i posprzątać przed wizytą) i polują na ludzkie
mięso. Okazyjnie też tańczą w łaźniach. W rejonie tzw. Rosyjskiej Północy istniało
przekonanie, że weretnicy mają żelazne zęby i plują ogniem. Były też żelazne
pazury i inne narzędzia zagłady.
Jak widać zestaw jest dość typowy – straszni za życia, podli
po śmierci 😉 Na pierwszy rzut oka widać, że tworzy to
mieszankę dość… fantastyczną i osobliwą, ale na przełomie XIX i XX wieku ludzie
naprawdę w to wierzyli. Informacje te pochodzą między innymi z procesów sądowych
z XVII i XVIII wieku. O weretnictwo oskarżano między innymi Stieńkę Razina (to
taki kozak, który był przywódcą jednego z powstań). Ze Stieńką związana jest
jedna z rosyjskich pieśni, której fragmenty Andrzej Rosiewicz wykorzystał w „Wieje
wiosna ze wschodu”. Do znalezienia na jutjubie.
Współcześnie istnieją oczywiście weretnicy, którzy praktykują
„czarną magię” opisaną w książce, ale jest to nowy wynalazek. Prawdopodobnie sięgający
historią końcówki ZSRRu. Moim zdaniem Kaszpirowski jednak lepszy (choć i on nie
ustrzegł się spotkania z botoksem i wypełniaczami), ale co kto lubi. Współcześni
weretnicy są gwiazdami rosyjskich internetów, a żelazne zęby i plucie ogniem
zamienili na gadżety i wygodne kanapy. Część z nich oprócz czarnej magii używa
także magii Photoshopa. Oczywiście posiadają rozmaite ubermoce – wystarczy mieć
zasobny w ruble portfel, żeby się o tym przekonać. Owe gwiazdy można zobaczyć
między innymi tutaj i tutaj. Polecam przede wszystkim sweetfocie – zwłaszcza osobom,
którym znudziło się już oglądanie memów z Kotełkami i piesełkami.
Ciąg dalszy nastąpi… a
w nim demony prosto z piekieł i zaklęcia, które zabijają na milion sposobów.
Miałam kupić, całkiem zmieniłam zdanie po tej genialnej ,merytorycznej i obszernej recenzji. Bardzo proszę o podpowiedź co warto przeczytać? (Proszę o książki wydane po polsku) Pozdrawiam L.
OdpowiedzUsuń