Nawracajcie się i wierzcie w.... Natashę, czyli recenzja książek o magii rosyjskiej - część 1.

     Będziemy recenzować. Na polskim rynku pojawiły się dwie książki Natashy Helvin poświęcone magii rosyjskiej i ich recenzji nie mogło zabraknąć na blogu, biorąc pod uwagę jego tematykę. Po polsku póki co wyszły dwie książki autorki: „Rosyjska czarna magia” i „Słowiańska magia w praktyce. Wykorzystaj ponad 300 skutecznych i bezpiecznych rytuałów magicznych na miłość, pieniądze, uzdrawianie, zdejmowanie uroków, ochronę, komunikację z duchami i nie tylko” nazwana przeze mnie roboczo Książką o Bardzo Długim Tytule (KoBDT). Czytałem je po angielsku, odświeżyłem sobie lekturę, żeby niczego ciekawego nie pominąć.

     Sama Natasha Helvin określa się jako „ occultist, hereditary witch, and priestess in the Haitian Vodou tradition, as well as an avid scholar of other magical traditions.”. W książkach można przeczytać dodatkowo, że Natasha urodziła się w Związku Radzieckim, gdzie spędziła pierwsze osiemnaście lat życia. Na stronie jednej z polskich księgarni ezoterycznych widnieje informacja, że „swoje dzieciństwo spędziła w małej wiosce w Rosji, gdzie dni mogła spędzać na obcowaniu z fauną i florą”. W jednym z wywiadów znalazłem informację, że urodziła się w Czechach, ale dzieciństwo spędziła na Ukrainie. Bardzo to skomplikowane. Autorka na swojej stronie pisze o tym, że nie wierzy w karmę i boski sąd. Czuję się podbudowany.  Szczerze mówiąc mam pewien problem z tego rodzaju książkami. Natasha twierdzi, że magia rosyjska jest podobna do voodoo, inny autor porównywał te praktyki do druidyzmu (też podobne), jeszcze inny twierdził, że to z Atlantydy. Wychodzi na to, że magia rosyjska jest podobna do wszystkiego i w zasadzie jest jedyną ścieżką jakiej człowiekowi potrzeba. Krótko mówiąc: wiccanie, rodzimowiercy, Asatru  i inni poganie – nie błądźcie i nawróćcie się na jedyną słuszną ścieżkę. Jeszcze nie jest za późno! Chrześcijanie w sumie też mogą. Na pewno Natasha i inni autorzy się nie obrażą. 


     Należałoby zacząć od tego, że nie istnieje coś takiego jak „magia rosyjska”. Rosja jest dużym krajem. Bardzo. Większego nie ma. Nie trzeba być mistrzem geografii, żeby zrozumieć, że tak duży kraj i tak bardzo etnograficznie zróżnicowany nie ma zunifikowanych wierzeń. Z jednej strony mamy tereny położone na zachodzie, gdzie mamy praktyki, które można określić jako słowiańskie, z drugiej – Syberię, którą atakują badacze szamanizmu. Są jeszcze takie ewenementy jak np. Mari El, który co prawda położony jest na wschodnim skrawku tzw. europejskiej części Federacji, ale Maryjczycy mają swoje specyficzne praktyki, bardzo intensywnie badane. W pracach naukowych najczęściej opisuje się praktyki z konkretnych rejonów Rosji. Najczęściej chyba pojawia się obwód smoleński czy kurski, ale są też artykuły opisujące praktyki zarejestrowane np. w obwodzie amurskim. To raptem 8000km od Moskwy.

     Nie ma co się opierdalać. Pora na książki. 

Baaaaardzo długi tytuł.... Baaaardzo.








      Zacznijmy od okładki. Po lewej: polska okładka. Po prawej – okładka oryginalna. Polska jest moim zdaniem gorsza od oryginalnej. Rozumiem zamysł (trzeba robić targety), ale mimo wszystko okładka oryginalna jest lepiej pomyślana i bardziej „w klimacie”. Wiele zagranicznych książek wydanych po polsku zostało ukrzywdzonych strasznymi okładkami. Takie czasy. Trzeba się wstrzelić w target, książek jest tak dużo, że okładka musi robić robotę.

      Na dzień dobry - cytat z Dolly Parton. Potem są wątki autobiograficzne z Tarotem i starożytnymi tajemnicami magii w tle. Dla wszystkich przekonanych, że to wszystko jest starożytne – nope, nie jest. Szukajcie gdzie indziej. Intensywna chrystianizacja tamtych terenów przypadła na okres gdy starożytność była tylko wspomnieniem.

      Tak, owszem – na przełomie XIX i XX wieku znajdowano wioski, gdzie nadal żywe były praktyki pogańskie – czyste albo przykryte cienkim płaszczykiem chrześcijaństwa. Zainteresowanych odsyłam do książki Lindy Ivanits „Russian Folk Belief”. Dostępna na Amazonie, można kupić na Kindla lub wypożyczyć. Wynikało to z faktu, że Rosja chrystianizowała się długo i trudno. Po prostu wysłani tam kapłani często mieli niewielką wiedzę teologiczną, umieli robić rytuały i to tyle. W wielu miejscach przebiegało to na zasadzie „najpierw was ochrzcimy, a potem nauczymy podstaw religii, do której żeście weszli”.  Problem w tym, że to „nauczymy” czasami nie następowało w ogóle. Stąd te wszystkie praktyki będące połączeniem prawosławia i pogaństwa. Problem w tym, że one ewoluowały w czasie, wiele tekstów to zaklęcia tworzone współcześnie – dla konkretnej potrzeby. Jednocześnie coś co się w Rosji nazywa „narodnaja medicina” narodziło się w latach 80-90tych, w czasach upadku ZSRR. Dzisiaj praktyki ludowe mieszają się bardzo z New Age i trudno znaleźć coś czystego. W Rosji książki z gusłami są bardzo popularne. Jest cała masa publikacji z zaklęciami – głównie syberyjskich. Tytuły typu „1001 zagaworów syberyjskich uzdrowicieli” czekają na czytelników. Apple Books wycenia tę „starożytną” wiedzę na niecałe 2 funciaki (dokładniej 1,99).  Po lekturze widać, że elementów współczesnych jest tam cała masa.

       Dalej jest kolejny hit: „Starożytni Słowianie odprawiali rytuały, które stanowiły podstawę dzisiejszej magii elementarnej i naturalnej. Cztery żywioły reprezentowały czystą naturę dla wszystkich Starych Wierzących. To natura wzmocniła ich magię i połączyła siłę wszystkich żywiołów”. Ekhem – nope. Nie wiemy co robili „starożytni Słowianie”. Tak zwana „magia elementarna” to dużo późniejsza wstawka. Zresztą przekonanie, że wszystko jest zbudowane z czterech żywiołów to nie ta bajka.

      Kawałek o podobieństwach do voodoo mnie urzekł. Autorka jest kapłanką voodoo (tak się przedstawia), więc szuka podobieństw, ale wystarczy odpalić sobie filmik z rosyjską uzdrowicielką i porównać z rytuałami voodoo, żeby zobaczyć, że jest to coś innego. Podobieństwo oparte na tym, że i to i to jest synkretyczne to trochę za mało.

      Kolejna część traktuje o zaklęciach. Nie będę się pastwił nad „nawiązywaniem kontaktu z centrum wszechświata”. Tego typu sformułowania mają zapewne budować klimat i dawać poczucie wzniosłości, ale trzeba pamiętać, że większość tekstów miała praktyczne cele i skomplikowanej duchowości tam nie uświadczysz. Cała reszta jest w zasadzie poprawna. Tak – w tekstach guseł zwracamy się do „obiektów, na które chcemy wpłynąć”. Na przykład można rozkazać chorobie (spersonifikowanej albo np. określanej jako robak), żeby sobie poszła. Tak, są też teksty skierowane do sił wyższych. Odbiorcą może być Słońce czy Księżyc (spersonifikowane), Święci, Jezus, Maryja i tak dalej. Wspominanie o istotach astralnych to znowu nie ta bajka – autorka to tak tłumaczy, ale to jej interpretacja oparta na współczesnych poglądach. Z tym rządzeniem żywiołami, pogodą i całą resztą trochę się zagalopowała. Owszem, istnieją zaklęcia pogodowe (często wymagające specyficznego instrumentarium i „choreografii”), ale serio – lepiej wziąć parasol niż liczyć na to, że się przegna burzę rzucaniem siekierą czy machaniem nad głową sznurem z węzłami. 

      Kawałek dotyczący sekretnych znaków i symboli to znów astralne sprawy. Trochę autorkę poniosła fantazja tutaj, bo o ile są symbole (umieszczane na chlebie – choć to bardziej Bałkany) to jednak nie o kontakt z astralnymi bytami tutaj chodzi dokładnie.

      Źródła mocy są ok – krótki rozdzialik i bardzo podstawowe informacje, może dlatego nie zawiera strasznych baboli, bo jest krótki?

      W kolejnej części autorka przytacza nieśmiertelny mit o tym, że jak się nie przekaże mocy to się umiera w wielkiej agonii. Być może lud miast i wsi (głównie wsi) w to wierzył wytrwale, ale to serio się nie potwierdza w praktyce. Zakaz nagrywania/zapisywania to kolejna ciekawostka. Tak – zdarzały się takie przypadki, ale obecnie dyktafony i smartfony są w powszechnym użyciu i się to nagrywa. „Na legalu” albo skrycie. Opowieści o zamianie w zwierzęta i inne osoby można między bajki włożyć. Dalej znowu mamy agonię (koniecznie długą i bolesną, inna jest nieprawilna) i opowieści dziwnej treści o pogrzebie czarownicy. Zbyt straszne, żeby się nad tym rozwijać.

      Dalej mamy tak zwane mięso, czyli zaklęcia. Z niewielkim wstępem o tym, że trzeba być silniejszym niż osoba, na którą się zaklęcie rzuca. To jest akurat prawdziwe bardzo – po to się ćwiczy latami, żeby wzmocnić krew i wypracować w sobie moc. Jest też mowa o koncentracji na celu i tak dalej. Autorka parę słów poświęciła językowi zaklęć. Ogólnie – najlepiej jest czarować w oryginale. Warunek jest taki, że się ten język zna na tyle, żeby wypowiedzieć te wszystkie słowa poprawnie, melodyjnie i z zachowaniem rytmu. W dodatku jeszcze trzeba rozumieć ten tekst – przynajmniej w zarysie. Oczywiście najlepiej jest rozumieć całość, bo jest łatwiej sobie wyobrazić co i jak, ale nauka rosyjskiego prosta nie jest (ach te literki!), więc będę wyrozumiały. Tłumaczenie na polski jest trudne, bo czasami trudno oddać pewne konstrukcje w naszym języku. Ot chociaż te słynne „skuła skulica” czy „Zaria-Zarica” i inne takie rzeczy, które nadają rytm. Zwykłem je zostawiać bez tłumaczenia, bo tak jest po prostu łatwiej.

      Co do samych tekstów. Mogą się podobać albo nie. To jest konkretna stylistyka, nie wszystkim podpasuje. Na pewno mają elementy charakterystyczne dla ludowych tekstów rosyjskich. Mamy Matkę Wodę, górę Synaj i inne. Niektórych bardzo typowych mi tu zabrakło – nie wyłapałem nic z Ałatyrem i złotym tronem (tekstów z Ałatyrem jest pierdyliard, wszystkie się zaczynają tak samo lub bardzo podobnie). Jedne są przetłumaczone lepiej, inne gorzej – kwestia rymów i rytmu. Na pewno niektóre z nich, przynajmniej dla mnie, brzmią dziwnie. Jeśli chodzi o pochodzenie tekstów, to baaaardzo podobne można znaleźć w tych wszystkich książkach dla uzdrowicieli. Krótko mówiąc – nie da się bezsprzecznie stwierdzić, czy faktycznie autorka je wzięła od babki i matki, z książek, czy może napisała sama. Na pewno część z nich jest „nowoczesna”.

       Podsumowując: gdyby wyrwać wszystkie strony wstępu i zostawić same teksty zaklęć (najlepiej bez interpretacji) to ocena byłaby wyższa. Ot po prostu kolejna książka z zaklęciami – tyle, że rosyjskimi. Takich książek na naszym rynku nie było, więc to taka miła odmiana. Książka pachnie New Age, ale jest go mniej niż w dziełach innych autorów (zwłaszcza tych piszących o kwantach).

      Recenzja książki o czarnej magii będzie w następnej części – ot taka profilaktyka wysmażenia synaps.  

Komentarze

  1. Jakie książki polecasz proszę o info jeśli można na maila . Pozdrawiam L.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz