Pandemicznie

     Wróciłem. Dawno mnie tu nie było, to prawda, miało być publikowane regularnie i tak dalej. Plany były ambitne bardzo i w ogóle, ale przyszła pandemia i się skończyło rumakowanie. Obecnie jako jednostka przechorowana i zaszczepiona (pardon – posiadająca w ciele plugawego czipa ze zgniłego zachodu) mogę się uważać za relatywnie bezpiecznego, więc wracam.

      Na początku wydawało nam się, że Chiny są bardzo daleko i ten dziwny wirus sobie tam u nich zostanie. Były nadzieje, bo z poprzednimi wirusami tak było. Potem się okazało, że wirus atakuje Europę, we Włoszech źle się działo, a u nas był lockdown. Mówiło się i pisało, że to zamknięcie wszystkiego jest na wyrost i bez potrzeby, ale codzienne raporty z innych krajów elektryzowały, więc ludzie się stosowali. Dyrekcja miejsca, gdzie pracuję chciała nawet otworzyć nam oddział COVIDowy, ale był opór, więc temat umarł. Chwilę później okazało się, że wirus ma w głębokim poważaniu sprzeciwy i zaatakował z pełną mocą. Chcąc nie chcąc zaczęła się praca z zawirusowanymi pacjentami – w kombinezonach, w których żeśmy się dusili, a pot kapał nie powiem gdzie, bo wstyd. To był szalony czas, bo grafik dyżurowy sypał się z dnia na dzień (bo ciągle ktoś wypadał – izolacja). Nie chcę nawet pisać ile godzin miesięcznie wtedy pracowałem, bo z perspektywy czasu pewnie by mnie to przeraziło. Ten szalony pęd przerwał mój pozytywny wynik testu i izolacja. Plany były ambitne – gdybym miał przeczytać te wszystkie książki i napisać te wszystkie teksty to moja izolacja musiałaby potrwać z rok. Tymczasem to tylko dziesięć dni – szybko minęło, udało się przeczytać jedną książkę, a i to po łebkach.  Na szczęście udało mi się zamknąć pierwszą serię ashtangi – to już coś, bo ruch był mi bardzo potrzebny. Teraz jest stabilnie, więc wróciłem i będę pisał.

     Mam rozgrzebanych kilka tekstów. Internety poszły w ruch i nawiązałem kilka ciekawych kontaktów, sporo się też nauczyłem – o tym też będzie na blogu. Poza tym jest kilka książek do zrecenzowania. Agni napisała książkę o Pouczeniu Bogini, która aż się prosi o zrecenzowanie. Mamy też polski przekład książek Vivianne Crowley – w tym także tej najbardziej znanej. To będzie nie tyle recenzja co osobiste wrażenia z lektury, bo recenzować trochę strach i chyba nie wypada. Wyszły też jakieś książki o słowiańskiej magii – ponoć straszny paździerz, ale moje neurony czekają na solidną chłostę, więc będzie czytane. Cykl o snach też się doczeka zamknięcia, bo zostało jeszcze kilka zagadnień do wyjaśnienia. Będą też oczywiście opisy i analizy tekstów ludowych zaklęć -  mam kilka krótkich i ciekawych, nad którymi warto się pochylić. Pojawią się też wpisy o podstawach, bo tego nigdy nie za dużo.

      Ale póki co mam rocznicę inicjacji, więc idę świętować 😉


Komentarze