Czasopismo "Luna" - mydło i powidło.

     We wstępniaku pisałem o tym, że na blogu będą ukazywały się recenzje. Zastanawiałem się co też mogę ciekawego zrecenzować – okazało się, że nie musiałem długo szukać pierwszej ofiary 😉 Na jednej z facebookowych grup (konkretnie na Aetheriusie - nie rozumiem 99% tego o czym tam piszą, ale polecam) wypłynęło kolejne ezoteryczne czasopismo, które pretenduje do bycia merytorycznym i poważnym. Na polskim rynku brakuje tego typu czasopism - mamy "Wróżkę" i inne takie, ale to gazety typowo ezoteryczne. Nie mamy niczego dobrego dla bardziej wymagających czytelników. Krótko mówiąc - recenzujemy czasopismo "Luna".

     Póki co ukazały się dwa numery - styczniowy i marcowy. Zrecenzuję oba, po co się rozdrabniać. Zasadniczo nie mam zamiaru pisać o czymś, na czym się nie znam, więc artykuły dotyczące astrologii czy mitologii germańskiej nie doczekają się wnikliwej recenzji.
Na pewno plusem jest to, że niektóre artykuły zawierają bibliografię, więc wiadomo przynajmniej na podstawie jakich źródeł zostały napisane. Czasami to widać i bez podania linków - wystarczy rzut okiem na opis ziół, żeby zobaczyć, że Różański został wyeksploatowany bardziej niż "Despacito" w radiu. Minusem jest korekta - część artykułów jej chyba w ogóle nie widziało. Nie mówię tutaj o interpunkcji (polska przecinkologia to trudna temat), ale o tym, że niektóre zdania są... dziwne. Błędy gramatyczne nie ułatwiają ich odbioru.

Linki do pdfów - klik

     Tyle tytułem wstępu. Przechodzimy do numeru styczniowego, a w nim:
  • artykuł o ziołach - widać, że Różański został gruntownie przetrzepany :> W końcu jest łatwo dostępny, bo online. Szkoda, że w bibliografii porządnych książek brak. Różański nie jest jedynym ekspertem w kwestii fitoterapii w tym kraju. W dodatku autorce cholesterol HDL pomylił się z LDLem. Drobna rzecz, a cieszy.
  • artykuł o goecji - błąd średniowiecznych polowań na czarownice jest wiecznie żywy - jak Lenin. Wszyscy go powielają tymczasem wystarczy odpalić Google i Wikipedię, żeby zobaczyć jak się sprawy mają. Artykuł u mojego znajomego znającego temat wywołał ogólną wesołość.
  • 5 magicznych sposobów na złorzeczenia -  "Asperges me Domine" to nic innego jak łacińska wersja jednego z psalmów, którego używało się podczas tzw. mszy trydenckiej.
  • artykuł o Aegishjalmur - wygląda dobrze, są sagi i insze takie. Znajomi Asatryjczycy pewnie kręciliby nosem na Edreda Thorssona w bibliografii. 
  • zaklęcia - nie chodzi o to, że są mocarne w swojej straszności (uwierzcie mi - są). Wydawały mi się dziwnie znajome, szybki research wskazuje, że są z Abbysa. Już Cunningham jest bardziej strawny. Przy okazji - nie znalazłem żadnej adnotacji o pochodzeniu zaklęć.(tzn. informacji, że są z Abbysa właśnie) :>
  • artykuł o medytacji - w wielu artykułąch o medytacji pojawiają się fale mózgowe, zwłaszcza alfa :> Autor pisze, że stan, w którym mózg pracuje na falach alfa to stan gnozy. Wszystko zaczęło się od tego, że pewien naukowiec umieścił na skórze głowy elektrody i wykonał zapis czynności elektrycznej. Tak właśnie powstało EEG. Wśród szlaczków, które się na papierze wtedy narysowało opisano kilka rodzajów fal. Arbitralnie opisano je jako alfa, beta i tak dalej. Fale alfa pojawiają się w okolicy potylicznej u osób, które są zrelaksowane i mają zamknięte oczy. Po otwarciu oczu alfa powinna zaniknąć - opowieści o "stanie alfa" w czasie malowania, czy rąbania drewna to ekhem. Podczas takich czynności dominują fale beta, nawet tam, gdzie przy zamkniętych oczach mamy alfy. Z medytacją natomiast zwiążane są fale theta oraz gamma, co dowiedziono badając tybetańskich mnichów podczas medytacji. 

Numer marcowy:
  • kolejny artykuł o astrologii - nie jestem astrologiem, więc nie wiem na ile to merytoryczne. Jest cytat z Eichelbergera - znam, ale od kiedy rozpętała się ta afera z romansem z pacjentką lubię i szanuję dużo mniej.
  • zioła wyglądają lepiej - pewno bibliografia się rozrosła.
  • zamowy - wiem, z której książki pochodzą, bo dostałem ją do recenzji jakiś roku temu i od tego czasu dojrzewa w moim Kindlu aż znajdę czas, żeby się przez nią przebić. Pani, która ową książkę napisała jest bardzo płodna, wystarczy spojrzeć na listę jej książek, które można kupić na Amazonie (klik). Jest ich ponad dwadzieścia. Dla fanów kart i feng shui też się coś znajdzie. Moje zdziwienie budzi też fakt użycia angielskiej transkrypcji do zapisu rosyjskiego, który jest językiem słowiańskim (jakby nie było). Istnieje polska transkrypcja rosyjskiego (ukraińskiego zresztą też), która jest o wiele bardziej zrozumiała dla ludzi znad Wisły. Potem mamy takie dziwadła jak "khleb" ("chleb" wygląda ładnie i lepiej oddaje wymowę). Tłumaczenia na pewno nie zostały tknięte ręką korektora, bo żaden korektor by czegoś takiego nie puścił do "druku" (a jeśli puścił to czekają go wieczne męki w piekle chrześcijan). Rzucę cytatem, bo najlepiej zobrazuje o co mi chodzi - "Ja pieczę, upiec, bogaty w przyleganie". Zdaję sobie sprawę, że tłumaczenie zaklęć jest trudne, bo trudno jest zrobić przekład ładny, funkcjonalny i wierny oryginałowi. Niemniej jednak podstawą jest to, żeby był on dorzeczny w treści. Oryginał (podany w artykule) nie jest napisany skomplikowanym rosyjskim. W artykule o miotle jest dokładnie ten sam problem. Użyte w oryginale słówko "won" powtórzone trzykrotnie ma nie tylko spotęgować moc zaklęcia, ale też nadać mu odpowiedni rytm. Można je było spokojnie zostawić w tłumaczeniu, bo funkcjonuje w języku polskim i znaczy dokładnie to samo. W tłumaczeniu nie ma po tym śladu, co więcej pierwsza linijka jest tłumaczeniowym babolem, bo "Sor — tam" brzmi co najmniej dziwnie. Rosyjskie słowo "sor" znaczy po prostu "śmieci". 
  • artykuł Rasa o tym jak być bezpiecznym w magii jest... po prostu dobry, nie tylko dlatego, że został opatrzony zdjęciem mojego wiccańskiego prapradziadka ;) Krótka uwaga odnośnie kowenów - większość z nich jest "normalna" i nie dochodzi w nich do patologii, ale trzeba mieć świadomość, że można po prostu źle trafić. Lepiej sprawdzić grupę zanim się do niej przystąpi, są ku temu możliwości. 

Podsumowując: są artykuły całkiem niezłe i trzymające poziom merytoryczny, są też takie, których bym w życiu nie wypuścił na świat. Nie tylko ze względu na brak korekty językowej, ale też ze względu na ich poziom. Mam niestety wrażenie, że te gorsze bardziej rzucają się w oczy podczas lektury.

Komentarze