"Alkoholik to człowiek, który pije więcej od lekarzy."

     Internety znów spłynęły alkoholem :> Portal pewnej telewizji dał na czołówkę wywiad z Woronowiczem o tym, że Polscy piją coraz więcej alkoholu. Ma to wynikać z jego szerokiej dostępności i relatywnie niskich cen różnych wyrobów procentowych. Jakiś czas temu internety huczały na temat zaostrzenia ustawy "alkoholowej". Nowe przepisy zmieniają m.in. kwestię pozwoleń na sprzedaż alkoholu, umożliwiają też Radom Gmin zakazanie sprzedaży alkoholu po godzinie 22:00. Zmian jest oczywiście więcej, ale ludzi elektryzowały zwłaszcza te wymienione przeze mnie powyżej. Na temat zmian wypowiedział się między innymi dyrektor PARPy (Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych), który uważał, że zmiana jest dobra, ale zbyt liberalna i należy pójść jeszcze dalej. Podobnej polityki próbowano w ZSRR - szybko się z niej wycofano, a niezadowolenie ludu "leczono" wprowadzając do sprzedaży tani spirytus 95%. Za  czasów Gorbaczowa walkę z alkoholizmem prowadzono poprzez zmniejszenie produkcji wyrobów alkoholowych - kraj mało nie zbankrutował, a na cukier musiano wprowadzić kartki, bo lud żądny procentów ruszył do sklepów po podstawowy substrat do produkcji substancji wiadomej.

     Badania dotyczące tego ile piją Polacy i jakie lubią trunki przeprowadzano wielokrotnie. Po raz pierwszy porządne dane pojawiły się w latach 80tych - wskazywały 8,5litra na głowę. Narracja była taka, że to wina komunistów, którzy chcą naród spić, a potem kontrolować i wykończyć, więc spożycie zaczęło spadać. Spadało sobie spokojnie do poziomu sześciu litrów z ogonem. Potem przyszła transformacja, krwiożercze kapitalizmy i kolejne kryzysy. Nic tak nie koiło zszarganych nerwów jak porcja alkoholu - najlepiej mocnego. W spłaceniu kredytu na dom/samochód/mieszkanie/mieszkanie numer 2 to nie pomagało, ale kto by się tym wtedy przejmował.

     Dla porównania - w 1993 roku spożywaliśmy 6,52l czystego etanolu w przeliczeniu na mieszkańca. Picie alkoholu kosztuje naszą gospodarkę około 3% PKB - są to koszty związane z leczeniem uzależnień, absencją w pracy, spadkiem wydajności etc. Dla porównania - na ochronę zdrowia wydajemy około 4,6-4,8% produktu krajowego brutto. Na samo leczenie uzależnień NFZ wydaje około 400mln złotych rocznie. Do tej kwoty należy jeszcze doliczyć pieniądze, które Polacy wydają na prywatne leczenie. Jednostek leczących uzależnienie od alkoholu przybywa, kilkutygodniowa terapia kosztuje nawet do 15 000zł, prywatny detoks to koszt kilkuset złotych (choć znam pacjentów, którzy potrafią zostawić jednorazowo kilka tysięcy złotych). 

     W obliczu wspomnianych wyżej danych odpowiedź na to czy należy leczyć alkoholizm i przeciwdziałać mu wydaje się dość oczywista, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że zgubne skutki picia wódki odczuwają także członkowie rodziny pijącego (kwestia współuzależnienia, której nie będę tu rozwijał, Google powie wystarczająco wiele na ten temat). W Polsce podstawą leczenia jest psychoterapia uzależnienia. Farmakoterapia pełni jedynie rolę pomocniczą - póki co nikt nie wynalazł "tabletki na alkoholizm" i nic nie zapowiada, aby miała się pojawić w najbliższym czasie. Programy terapeutyczne jako główny cel leczenia zakładają całkowitą abstynencję - wielu pacjentów nie akceptuje takiego celu terapii, nie podejmują więc leczenia. Spora część alkoholików nie przyjmuje do wiadomości, że są uzależnieni - człowiek bezkrytyczny względem choroby także nie podejmuje terapii, po prostu uważa, że nie jest mu ona do niczego potrzebna. 

     W związku z tym, że Polacy swojego alkoholizmu leczyć za bardzo nie chcą, a jeśli nawet chcą to oczekują metod błyskawicznych (terapia trwa od kilku tygodni do kilku miesięcy w zależności od trybu) sporą popularnością cieszą się metody niekonwencjonalne. Reklam w internecie nie brakuje - rozmaici specjaliści proponują terapie błyskawiczne (kilkugodzinne), których skuteczność sięgać ma 90%. Przykładem jest terapia Dowżenki, która była modna w ZSRR, a w chwili obecnej podbija Polskę. W latach 80tych została nawet opatentowana, polecał ją także Kaszpirowski, którego adin, dwa, tri... także miało leczyć alkoholizm. 

     Na wsiach oprócz medycyny ludowej modne są nadal przysięgi u księdza. Kossakowski pokazywał tę praktykę w jednym ze swoich programów. Na ogół sprawa ogranicza się do złożenia przysięgi, zdarza się jednak, że towarzyszą jej różne rytuały, czasami nie do końca zgodne z nauczaniem oficjalnym. Widziałem kiedyś taki rytuał, w którym złożenie przysięgi przed ikoną uzupełniono o okadzanie kadzidłem, poświęceniem ziół do picia oraz kłucie świętym kopijem. Miła odmiana po innej przysiędze, którą widziałem i której najważniejszym elementem było wmawianie alkoholikowi, że każdy wypity kieliszek sprawia, że Jezusa na krzyżu boli bardziej i trzeba zrobić wszystko, żeby Jezusowi nie przysparzać cierpień. Na dość przytomną uwagę pana pijącego, że Jezusa zabili dawno temu ksiądz odparł, że Jezusa codziennie na nowo przybijają do krzyża grzechy ludzkości. 

     W ludowiźnie uzależnienie uzależnienie od alkoholu było istotnym problemem - na wsiach spotykało się babki, które zajmowały się głównie leczeniem właśnie tego problemu. Dwie panie, które wystawiły kibel na skrzyżowaniu (przyczyniając się do wypadku, w którym zginął człowiek) zrobiły to w celu wyleczenia alkoholizmu swojego brata.

     Przyczyny nadużywania alkoholu miały być różne: nerw, kołtun, klątwa rzucona przez inną osobę, a także opętanie. Krótko mówiąc - uznawano to za chorobę, którą trzeba leczyć. To ciekawe, bo do lat 50tych XX wieku alkoholizm uznawano w "mainstreamie" za zaburzenie moralne. Na wsiach od dawna łączono nadmierne picie ze "złymi emocjami". Stosowano ogólne metody leczenia nerwu i kołtuna, ale zdarzały się też specjalne rytuały. Jeden z nich wymagał namalowania na kartce 33 kółek, w środek których należało nasypać cukru. Po odmówieniu stosownego tekstu (który miał sprawić, że horiełka pójdzie won) dodawano ów cukier do napoju alkoholika. Stosowano także pieprz - dodawało się go w dużych ilościach do wódki sklepowej bądź bimbru (próbowałem - świetne na infekcje dróg oddechowych).

     Raz widziałem też przypadek typowej terapii awersyjnej - wódka wzbogacona o sól i cukier. Delikwent pił specyfik przed ikoną aż do wystąpienia wymiotów. Znam jedną osobę leczoną w ten sposób; do dziś zapach alkoholu wywołuje u niej mdłości, nie pije od ponad dwudziestu lat. W terapii awersyjnej stosowano też ziemię cmentarną z grobu wisielca - pacjent każdy kieliszek wódki "zagryzał" łyżką owej ziemi. Jak wiadomo odpowiednia zakąska jest bałdzo faszzzna. Bałdzo. Dodatek cmentarza miał spowodować śmierć uzależnienia. Z ziół stosowano kopytnik - z różnym skutkiem.

     Najciekawszy jest koncept uzależnienia jako wyniku opętania przez jakąś istotę. Miała ona różne nazwy, czasami swojskie np. Chmiel, ale spotkałem się z określeniem ducha alkoholizmu jako "syna Heroda". Wiadomo, że Herod (w ujęciu ludowym) spłodził całą masę tałatajstwa m.in. lichoradki, więc i alkoholizm mógł być efektem pracy jego lędźwi. Ów alkoholowy demon szczególnie upodobał sobie zamieszkiwanie w wątrobie. Metody jego wygnania z ciała były różne - używano klasycznych egzorcyzmów (tu stosowano teksty rozmaite - kościelne jak i ludowe), grożono demonowi srogimi karami (spaleniem, utopieniem, zakopaniem żywcem, poszatkowaniem szablami), czasami próbowano po dobroci zachęcić go, żeby sobie poszedł. Stosowano m.in. owijanie kończyn gorącymi szmatami - delikwenta przykrywano dodatkowo pierzyną. Jak głosi pewna religijna pieśń "każde cierpienie ma sens, prowadzi do pełni życia". W tym wypadku pełnią życia jest abstynencja aż po grób.

     Sami uzdrowiciele też nie byli wolni od tej plagi :> Trudno jest być abstynentem i nie mieć problemów tej natury, gdy główną walutą za leczniczo-magiczne usługi jest alkohol... szczególnie wysokoprocentowy. Wśród ludowych zamawiaczy obecnie dominują kobiety, ale nie zawsze tak było. Powiedzenie, że mężczyźni wymarli z powodu przepicia to uproszczenie, ale faktycznie problem istniał. Nie tylko zresztą u nas. Polecam cykl "Szerokie tory" nakręcony przez Barbarę Włodarczyk. W odcinku poświęconym Bajkałowi mamy szamana, który stosuje wódkę jako remedium podawane zewnętrznie i wewnętrznie. Wódkę lubił nie tylko szaman - duch ognia takoż. Wlewali mu wódkę do pieca, żeby nie łomotał po kątach. W ramach tego cyklu jest jeszcze odcinek poświęcony pracy lekarza w moskiewskiej izbie wytrzeźwień (mocne - żeby nie było, że nie ostrzegałem).

     Lata temu (gdy Verm był piękny i młody) alkoholicy stanowili lwią część klienteli ludowych uzdrowicieli. Niektórzy zdążyli zaliczyć po kilku-kilkunastu zanim przestali pić. Ciężko powiedzieć czy znaleźli odpowiednią dla siebie terapię, czy po prostu zostali abstynentami, bo już mieli dość jeżdżenia. Epoka "poczaruje na dziecko, żeby się lepiej uczyło" i "nierwy, nierwy, wszędzie nierwy" nastała potem.

Komentarze